Nazywam się Henryk Zając i od 42 lat naprawiam pralki...
Kiedy po raz pierwszy wyemitowano reklamę, w której pan Henryk, fachowiec od pralek, reklamował calgon, w Strzelcach Opolskich nastąpiła konsternacja.
– Znany nam Heniek Zając trafił do telewizji – wspomina jeden z mieszkańców miasta. - Czasy były wtedy dziwne, więc ludzie uznali, że Heniek wyrobił sobie gdzieś mocne chody. Albo dorobił się i wykupił sobie reklamę.
To był początek zmian gospodarczych w Polsce, rynek dopiero się rozkręcał. Początkujące jednoosobowe firmy, takie jak pana Henryka chętnie korzystały ze szkoleń. Na jednym z nich, w Szklarskiej Porębie, ktoś niezobowiązująco poprosił o jego wizytówkę. Po wielu miesiącach zadzwonił, ale pan Henryk z tego niewiele znaczącego dla siebie telefonu nie robił wydarzenia. Potem już się wszystko potoczyło i nawet nie wiedział, że bierze udział w castingu.
- Byliśmy umówieni na różne godziny, więc nie wiedziałem, że takich jak ja jest zdecydowanie więcej – wspomina pan Henryk. – Kazali mi przeczytać tekst do kamery, a na drugim spotkaniu już mi powiedziano, że będę reklamował calgon.
W reklamie słychać zdecydowany głos „Nazywam się Henryk Zając, od 15 lat naprawiam pralki...” oraz widać takie same pewne ruchy, bo też tak pewnie pan Henryk trzyma się w życiu.
Reklama powstawała w Wytwórni Filmów Fabularnych i Dokumentalnych przy ulicy Huculskiej w Warszawie. A do sprawy fachowiec ze Strzelec Opolskich podszedł konkretnie.
- Przede mną w studio była Danuta Rinn, reklamowała Perwoll z lanoliną „Drogie panie... - przypomina sobie tekst reklamy. – Wiem, że ona dostawała za to 120 tysięcy złotych, ale to znana artystka, więc nic nie traciła.
On uznał, że wchodząc w to straci swój święty spokój.
- Postawiłem sprawę jasno, że po reklamie przestanę być nieznanym facetem ze Strzelec, bo każdy zauważy „Ooo, to Calgon” – mówi dalej. - Szybko przeszedłem do konkretów i za reklamę kupiłem mercedesa – śmieje się pan Henryk.
A był to czas, kiedy na polskich drogach pojawiły się, głównie mocno zużyte zachodnie marki samochodów. A najbardziej pożądaną marką w kraju byłego bloku wschodniego był właśnie mercedes.
Z państwowego na „prywatkę”
Kiedy po raz pierwszy wyemitowano w telewizji reklamę ze znanym w Strzelcach Opolskich fachowcem, pan Henryk odczuł negatywną stronę sławy.
- Przez jakiś czas nie miałem co robić, bo ludzie myśleli, że to ja zafundowałem sobie tę reklamę – wspomina. - A córka nie chciała chodzić do szkoły, bo dzieci za nią krzyczały „Calgon, calgon...”.
Potem reklama się opatrzyła, ludzie przyzwyczaili się, przestało to robić jakiekolwiek wrażenie.
- Czasem mnie jeszcze ktoś o to zapyta, wtedy mówię, że to była wyłącznie przygoda - śmieje się pan Henryk. - Przecież tylko tak to można było potraktować.
Zanim w Polsce upadł socjalizm, pan Henryk pracował w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Handlu Wewnętrznego (WPHW) w Opolu.
- W ramach WPHW działał Eldom, gdzie jako mechanik byłem na prowizji, a jak to się po 1989 zaczęło rozpadać, założyłem „prywatkę” – wspomina. - Trochę też porobiłem na Zachodzie. A roboty było tyle samo przedtem, jak i teraz. Kiedy się jest na swoim, to trzeba zasuwać od rana do wieczora. I teraz telefony od klientów odbieram do późnych godzin.
W połowie lat 90. polski rynek zaczął się już nieźle kręcić.
- Choć kolejne rządy dużo mówiły, a mniej robiły – zauważa. – I jakoś przyjęło się, że przedsiębiorcę traktuje się jak nieuczciwego kombinatora.
Z każdym rokiem przybywało pracy, bo pojawiały się nowe urządzenia. W polskich domach przybywało sprzętów.
- Początkowo były tylko pralki, lodówki i zamrażarki – zauważa pan Henryk. - Kiedy był ten boom i powstawały coraz to nowe sklepy, to pojawiły się komory chłodnicze, to było dużo podłączania, uruchamiania.
Początek nowego stulecia to masowe zakładanie klimatyzatorów, które przestały być luksusowym towarem, a stały się jednym z urządzeń w firmach, biurach, instytucjach i w domach.
- Potem przyszła moda na kuchenki mikrofalowe, następnie zmywarki, każdy chciał ją mieć – kontynuuje. – Następnie suszarki i na masową skalę ekspresy do kawy.
Jestem z pokolenia Słodowego
Różnorodność nowego sprzętu powoduje, że człowiek w jego branży całe życie musi się uczyć. W innym razie wypada z rynku.
- A sprzęt jest coraz słabszej jakości – zauważa pan Henryk. - To wygląda tak, jakby kiedyś ludzie główkowali, żeby sprzęt był trwały, a dzisiaj, żeby był coraz słabszej jakości, który szybko trzeba zamienić na nowy.
Pan Henryk nie robi tajemnicy ze swojego wieku, ma 70 lat i nadal się szkoli i rozwija.
– Weszły na przykład te lodówki, te no frost, bez wiedzy człowiek tego by nie ruszył – przyznaje. – Bywa, że tak długo nad czymś siedzę, aż to rozkumam. Kiedyś programatory były mechaniczne, hybrydowe, a teraz jest elektronika. Ale są kursy online, na które wcześniej się jeździło.
Przyznaje, że jest z pokolenia Adama Słodowego, tego „zrób to sam”.
– Kiedy wplączę się w jakąś naprawę, to tak długo dłubię, aż wybrnę z tego – przyznaje.
Takich ludzi jak on jest już coraz mniej.
- Czasem wiem, że chodzi o błahostkę, więc tłumaczę klientowi, co ma zrobić, ale on woli zapłacić, sam tego nie naprawi – dodaje.
A fachowców brakuje, szczególnie latem to odczuwalne, kiedy podczas upałów chłodnie padają, te przemysłowe w sklepach i hurtowniach.
- Są takie rejony Opolszczyzny jak Krapkowice czy Gogolin, gdzie serwisu się nie znajdzie – mówi. – Ja jeżdżę też często do Opola, bo ciągle brakuje punktów napraw.
Sprzęt się zmienia, ale ludzie też
- W przeszłości kawa była na kartki, dla swoich nie starczało, ale gdzie się poszło coś naprawiać, to ludzie częstowali – wspomina. – Taka była w ludziach szczerość i życzliwość.
Dzisiaj relacja ogranicza się tylko do czystej transakcji: ktoś naprawia, a ktoś za to płaci.
- Tak ma być, ale z drugiej strony szkoda tych starych czasów – wzdycha Henryk Zając.
No i dzisiaj klient zna swoje prawa.
– Ale niektórzy potrafią się zagalopować, są roszczeniowi - kontynuuje. - A jakby coś nie wyszło, to zaraz robią wielkie halo. Tego kiedyś nie było, powiedziało się „Panie, poprawimy...” i było po sprawie.
Mówi, że po tylu latach pracy wie dużo o sprzęcie, ale jeszcze więcej o ludziach.
- Potrafią czasem taki numer odkręcić, że człowiek pamięta to do końca życia – śmieje się. - Jak ta kobieta, co mnie zamknęła na cztery godziny w swoim mieszkaniu.
Pan Henryk skończył naprawiać lodówkę, zadowolona klientka zapytała o cenę, a potem zniknąła gdzieś po pieniądze.
- Myślałem, że do sąsiadki poszła, ale czekam godzinę, więc wstaję do wyjścia, a tu drzwi od zewnątrz zamknięte – wspomina. - Czekam drugą godzinę, trzecią, a potem czwartą. Kiedy wróciła z pieniędzmi, to wściekłość już mi przeszła.
Zauważył też, że wśród klientów jest coraz więcej cwaniaczków. Kiedyś pan Henryk przyszedł naprawić sprzęt, ustalił przyczynę awarii, a wtedy klient zapytał, co się zepsuło. Kiedy usłyszał, nagle zrezygnował z usługi.
- Bo uznał, że już wie, więc sam naprawi – wyjaśnia pan Henryk. - Od tego czasu nie mówię, co się zepsuło, zanim nie naprawię sprzętu. Kiedyś czegoś takiego nie było...
O historiach i przygodach „z życia fachowca” mógłby opowiadać bez końca, ale jak zaznacza, nie może wszystkiego mówić.
- Fachowiec przyjdzie i czasem jest jak powiernik najskrytszych rodzinnych tajemnic – tłumaczy. - Dlatego klient ma prawo czuć się pewnie, kiedy wchodzę do jego domu.
Bieg po sprawny mózg
Prawie codziennie około szóstej rano pana Henryka można zobaczyć, jak biegnie przez park w Strzelcach Opolskich.
- Za wyjątkiem środy, kiedy pływam – mówi. – Mając na uwadze to, że człowiek musi się uczyć całe życie, trzeba się ruszać, żeby mózg się dotleniał. Ale czasem mam wrażenie, że ludzie sami zwalniają się z myślenia.
Jak stwierdza, niektórym młodym się wydaje, że przez aplikację w telefonie wszystko się załatwi. Na przykład pewna klientka była przekonana, że przez Wi-Fi to się pralki naprawia.
- Zadzwoniła do serwisu gwarancyjnego i poprosili ją, żeby przyłożyła telefon do drzwiczek, które nie chciały się otworzyć - opowiada. - No i po chwili drzwiczki zrobiły „pstryk”. Chodzi o to, że w niektórych pralkach jest zabezpieczenie i dopiero po dwóch minutach się otwierają, więc w serwisie chcieli to usłyszeć. A ta młoda pani mi wpierała, że przez telefon jej pralkę naprawili...
Tekst ukazał się 4 luego w tygodniku O!Polska.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze