Joanna Gerlich: Od 2019 roku studiujesz na Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi w klasie organów dr. Karola Hilli oraz mgr. Łukasza Mosura. Jak wyglądała wcześniej twoja edukacja?
Szymon Marzok: Była ona dosyć inna niż standardowa edukacja człowieka, który dostaje się na Akademię Muzyczną, bo zaczynałem od ogniska muzycznego. Uczęszczałem na zajęcia do Kolonowskiego, tam poznawałem zasady muzyki, zacząłem grać na gitarze klasycznej, później doszedł też keyboard. Następnie zainteresowałem się grą na pianinie, fortepianie i pojawił się pomysł, żeby zapisać się do Diecezjalnego Instytutu Muzyki Kościelnej w Opolu. To było już na etapie gimnazjum, więc na wybór szkoły muzycznej drugiego stopnia było za późno. Dlatego właśnie wybrałem DIMK, gdzie kształci się organistów. Tam uczyłem się gry na fortepianie, organach, oprócz tego brałem też prywatne lekcje. To właśnie w Opolu poznałem dwie panie profesor, które odpowiednio przygotowały mnie do tego, żebym mógł dostać się na Akademię Muzyczną – to Gabriela Czurlok i Aleksandra Kościów. To był bardzo ważny moment w moim życiu, bo to było jedno z moich marzeń i co ciekawe, dostałem się z pierwszego miejsca. To było bardzo miłe zaskoczenie dla mnie, ponieważ nie byłem fachowo kształcony na muzyka od 6. roku życia, jak to zwykle bywa.
Od najmłodszych lat nie edukujesz się muzycznie, ale jednak pasja do dźwięku i nut musiała kiełkować już od małego.
- Pasja zrodziła się w kościele, bo zawsze zwracałem uwagę na muzykę. Lubiłem śpiewać na mszach, śpiewałem w scholi. Tam po raz pierwszy mogłem usiąść przy organach, zobaczyć co to jest za instrument i właśnie to mnie zaciekawiło. Myślę, że kościół to było takie pierwsze miejsce, gdzie zetknąłem się z muzyką i polubiłem ją.
Wróćmy na chwilę do studiów. Są one podzielone tak jak klasyczne dwustopniowe, czyli licencjat i magisterka?
- Tak, w tym roku kończę właśnie pierwszy stopień. Nie piszemy typowej pracy licencjackiej, ale gramy godzinny recital, nad którym pracujemy cały rok. Oczywiście w ciągu trzech lat mamy zaliczenia z przedmiotów teoretycznych, ale naszym głównym celem jest dobre zagranie koncertu i zdanie egzaminu. Razem z profesorem prowadzącym wybiera się utwory, część z nich jest obowiązkowa np. utwór Jana Sebastiana Bacha, utwór romantyczny, coś współczesnego i sonata triowa, która dla organistów jest najtrudniejsza. Polega na tym, że jedną ręką gra się jeden głos solowy, drugą drugi, a nogi grają trzeci. Można do porównać do składu orkiestry barokowej, gdzie partię basso continuo grają nogi, a ręce grają dwie pary skrzypiec.
I jest na tym pogrom wśród studentów?
- Może nie ma pogromu, ale trzeba nad tym dużo pracować. Każdy jednak musi to przejść, bo kiedy organista potrafi dobrze to zagrać, to już wiadomo, że ma wysoki poziom.
Studia magisterskie planujesz kontynuować na tej samej Akademii?
- Tak, ale najpierw będę musiał zdać egzaminy wstępne. Kilka dni temu dowiedziałem się też, że dostałem się na roczny wyjazd na Erasmusa do Hiszpanii do San Sebastian. W ten sposób spełni się moje drugie marzenie, ponieważ od zawsze wiedziałem, że chcę kształcić się za granicą. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to po powrocie rozpocznę przygotowywania do kolejnego recitalu, tym razem na zakończenie studiów. Będę musiał również przygotować pracę. Właściwie tak kończy się moja przygoda z Akademią.
Niekoniecznie kończy, bo możesz zostać wykładowcą.
- To prawda, w dalszej kolejności mogę robić doktorat, być wykładowcą, albo wyjechać na kolejne studia podyplomowe. Zobaczymy, co przyniesie los. Na pewno trzeba się dalej rozwijać.
Ale masz już jakiś wstępny plan?
- Może wybiorę studia podyplomowe, ale też gdzieś za granicą. Jeśli znajdę tutaj jakąś pracę to będzie dobrze, ale w tym zawodzie myślę, że trzeba jak najszerzej się kształcić. U jak największej liczby profesorów nabyć wiedzę, żeby dobrze grać i później uczyć innych.
Widziałam, że często bierzesz udział w koncertach organowych, które odbywają się np. w Łodzi, czy w opolskiej filharmonii.
- Zagrałem już wiele koncertów i uważam, że były to bardzo dobre okazje do pokazania swoich umiejętności i wrażliwości muzycznej. W zeszłym roku dostałem też zaproszenie od jednego z profesorów, żeby zagrać ze swoim zespołem na festiwalu w Pasłęku, byliśmy też w Gdyni. To też jest ważne, żeby grać kameralnie, czyli z innymi muzykami, a nie tylko indywidualnie. W Łodzi na Akademii mamy bardzo dużo koncertów, gdzie możemy szkolić swój warsztat i radzić sobie ze stresem.
Oprócz bycia na dużych scenach, nie zapominasz również o swoich rodzinnych stronach. Niedawno grałeś w Kolonowskiem podczas spotkania w ramach „Wieczorów Śląskiej Kultury”, można cię posłuchać na koncercie bożonarodzeniowym, który dostępny jest w sieci.
- Zaprezentowanie się swojej publiczności jest moim zdaniem o wiele trudniejszym zadaniem. Ciężej grać w swoich małych miasteczkach, w małych salach, bo to jest największa trema i największa odpowiedzialność, żeby dobrze wypaść przed swoimi. Gdybym miał wybrać, to wolę grać w Łodzi na większych salach, gdzie jestem bardziej anonimowy (śmiech).
Podczas ostatniego recitalu w Kolonowskiem miałam wrażenie, że podczas grania jesteś w innym świecie. Że razem z muzyką, jesteście gdzieś poza salą. Twoje dłonie tak delikatnie się poruszały po klawiszach, że odniosłam wrażenie, jakbyś płynął w dźwiękach.
- To miło, że właśnie tak to odebrałaś. Nam muzykom najbardziej zależy na tym, żeby nasze koncerty nie były tylko bezbłędnym odegraniem nut, ale żeby to było przeżywanie muzyki. Mimo tego, że w Kolonowskiem nie było wielkiej sali, grałem na pianinie elektrycznym, to dobrze czułem kontakt z publicznością. Grając na organach przeważnie jesteśmy na chórze, oddaleni od ludzi i niewidoczni, a teraz była okazja, żeby być blisko słuchaczy, poczułem chemię (śmiech).
Co najchętniej grasz, masz swojego ulubionego muzyka?
- Najchętniej gram utwory, które są rzadko wykonywane, czyli jest to muzyka współczesna. W tym się najlepiej czuję, bo można jeszcze bardziej pokazać siebie, swoje pomysły i wrażliwość.
Muzyk musi mieć talent i pasję, ale musi dużo pracować.
- No właśnie często się słyszy „on tam ma talent, gra, bo umie i tyle”. Gdybym miał policzyć to dziennie gram ok. 6 godzin - na fortepianie, na klawesynie i na organach. Granie na tych dwóch pierwszych instrumentach pozwala na osiągnięcie lepszych efektów gry na organach.
Muzyka pochłonęła większość twojego życia, ale czy poza graniem znajdujesz jeszcze czas na inne pasje?
- Zaraz obok muzyki jest śpiewanie, zaczynałem od chóru Colnovica w Kolonowskiem, potem śpiewałem w Opolu, miałem też okazję występować chórze Filharmonii Łódzkiej na kilku koncertach. Organiści muszą być wysportowani - organy wymagają naprawdę dużej koordynacji ruchowej i siły, bo gramy rękami i nogami, więc po muzycznym treningu, chodzę na siłownię i na basen. Bardzo lubię też piesze wędrówki, które są dobrą odskocznią od grania. Aktualnie kolekcjonuję Koronę Gór Polski i zdobywam kolejne szczyty.
Nie żałujesz, że wybrałeś drogę muzyka.
- Nie żałuję, na razie wszystko dobrze się układa. Wiem, że trzeba dużo pracować i ciągle się kształcić, ale spełniam się w tym, co robię. I mam nadzieję, że uda mi się zrealizować wszystkie pozostałe plany.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze