Kiedy pani Patrycja dowiedziała się, że jest w ciąży radości nie było końca. Pojawiła się nadzieja, że tym razem urodzi się chłopczyk i dwie starsze córki będą miały długo wyczekiwanego braciszka. Mieszkanka Kielczy trafiła do szpitala w 36. tygodniu ciąży i musiała mieć cesarskie cięcie, ponieważ ciąża była zagrożona - maluszkowi zanikało tętno.
- Nawet nie mogłam go wziąć na ręce, bo od razu go zabrali. Mały był podpięty pod tlen, dopiero po kilkunastu godzinach przynieśli go do mnie, więc od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Po trzech dniach wypisali nas do domu - wspomina mama chłopca. - Kiedy Szymonek miał dwa miesiące wieczorami bardzo dużo płakał. Wszyscy mówili, że pewnie ma kolki, ale miał miękki brzuch. Pojechałam do lekarki i powiedziałam, że mały miał takie dziwne drgania nóżek. Ona na to, że albo to jest fizjologiczne, albo patologiczne i że trzeba to pilnie sprawdzić. Poszliśmy prywatnie do kolejnego medyka, który zalecił, żeby wykonać różne badania. Po miesiącu byliśmy na kolejnej wizycie i okazało się, że Szymonek ma w głowie torbiela podpajęczynówki, wielkości pomarańczy, 10 cm. Neurochirurg w Katowicach powiedział nam, że gdybyśmy przyszli dwa tygodnie później, w najlepszym wypadku zostałaby nam roślinka - dodaje.
Chłopczyk przeszedł operację, później był rehabilitowany, bo nie podnosił główki.
- Synek ma w głowie z lewej strony zastawkę i drenaż do otrzewnej. Rehabilitacje długo trwały, ale przyniosły efekt. Szymek miał 10 miesięcy i sam próbował wstawać, uczył się chodzić. Kiedy miał roczek zaczęły się kolejne problemy - dziwnie przełykał, miał drgawki. Podejrzewałam, że to może być padaczka i moje przypuszczenia się potwierdziły. Mały zażywa silne leki, ataki powtarzają się co dwa, trzy miesiące. Szymonek ma też wadę serca i naczyniaka żylnego w główce - opowiada pani Patrycja.
W grudniu u chłopca wykryto zespół Arnolda Chiari, który polega na osuwaniu się tyłomózgowia do kanału kręgowego. Proces stopniowo niszczy cały układ nerwowy i najważniejsze narządy organizmu, może też doprowadzić do utraty władzy w nogach. Mały nie mówi, więc rodzina nie wie, co go boli, jak się czuje...
- Jedyną szansą na zatrzymanie choroby i polepszenie stanu zdrowia naszego dziecka jest operacja w klinice w Barcelonie. Potrzebujemy 150 000 zł, bo tak mniej więcej kształtuje się kosztorys, który otrzymaliśmy z Hiszpanii. Operacja jest zaplanowana na 13 kwietnia, pojedziemy tam samochodem, dwa dni wcześniej. Szymonek przejdzie jeszcze szereg badań zanim trafi na salę - dodaje mama.
Do wyjazdu rodziny zostały niecałe trzy miesiące, ale rodzice nie są w stanie sami uzbierać takiej sumy pieniędzy. Na portalu pomagam.pl utworzono zbiórkę "Operacja Szymonka w Barcelonie", gdzie można wpłacać pieniądze. Chętni mogą też licytować różne rzeczy na facebookowej grupie "Razem dla Szymonka".
- Serce mi ściska, kiedy widzę, że obcy ludzie nam pomagają. Naprawdę potrzebujemy wsparcia, sami nie damy rady, dlatego bardzo mocno proszę wszystkich o pomoc. Tylko dzięki operacji nasz synek ma szansę na zdrowe życie - wzrusza się pani Patrycja.
Zachęcamy wszystkich do pomocy! Dla nas parę złotych to niewiele, a dla mieszkańców Kielczy to nadzieja na lepsze jutro.












Komentarze