Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 28 grudnia 2025 11:48
Reklama
Reklama

Abp Nossol i jego magiczne miejsca na Śląsku. "Miałem szczęście w miłości"

Na księgarskim rynku ukazała się nowa edycja wywiadu-rzeki, jaki dziennikarze Tygodnika "O!Polska” i "Strzelca Opolskiego” Krzysztof Zyzik i Krzysztof Ogiolda przeprowadzili z ks. arcybiskupem Alfonsem Nossolem. Zachęcamy do lektury książki. Tu prezentujemy fragmenty rozdziału o śląskich fascynacjach arcybiskupa.
Abp Nossol i jego magiczne miejsca na Śląsku. "Miałem szczęście w miłości"
Górze św. Anny bardzo pomogła wizyta Ojca Świętego. Jeśli przedtem niektórzy wierni pochodzący spoza Śląska tu nie przychodzili, tylko pielgrzymowali na Jasną Górę, to po Janie Pawle II i oni uznali nasze śląskie sanktuarium za swoje - mówi abp Alfons Nossol.

Autor: Archiwum prywatne

Krzysztof Ogiolda, Krzysztof Zyzik: Śląskość to dla księdza arcybiskupa bardziej skrzydła czy ołowiane buty?

Abp Alfons Nossol: Życie ludzkie jest zwykle złożone i to, co nas niesie wzwyż, zwykle równocześnie ogranicza. Śląsk jest piękną krainą peryferyjną, kresową. Mnie niosła zawsze w górę wyniesiona stąd otwartość na innych. Ponieważ na Śląsku, zwłaszcza Śląsku Opolskim, stykają się kultury różnych narodów, nauczyliśmy się je syntetyzować, osłabiając ich charakter etniczny i narodowy. Ślązak potrafi się ubogacać i kulturą polską, i czeską, i niemiecką, ale żadnej z nich nie traktuje zwykle jako jedynej i absolutnej.

Prawie każdy Ślązak, chodząc do szkoły, miał kłopot, bo pytany o narodowość, często nie potrafił powiedzieć, czy jest Polakiem czy Niemcem. Ksiądz arcybiskup też miał takie problemy?

- To było nasze nieszczęście, że i za czasów faszystowskich, i w okresie PRL-u byliśmy wciąż zmuszani do udowadniania swej narodowości. Dla władz w Berlinie byliśmy często "Wasserpolaken”, Warszawa widziała w nas "hanysów”, a czasem i Niemców. W moim przypadku te problemy nie skończyły się razem ze szkołą. Kiedy zapisywałem się na studia w Lublinie, na dźwięk nazwiska Nossol jedna z pań zapytała: "A ksiądz jest Polakiem czy Ślązakiem?”. Powiedziałem jej, że jestem katolikiem. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że ona jest bezhabitową siostrą zakonną. Tłumaczyłem jej: "Proszę pani, u nas na Opolszczyźnie, jak jakiegoś Ślązaka dorwą w państwowym urzędzie, to zanim go załatwią, każą mu składać narodowe i polityczne wyznanie wiary. A pani na katolickiej uczelni - jak ubek - pyta mnie, w jakiej koszuli chodzę. Przecież skoro mieszkam i pracuję w Polsce, muszę być Polakiem, nikim innym”.

Czy w swojej śląskości też można się opancerzyć - i zamknąć na wszystko, co nieśląskie?

- Każda ideologia, każda polityka tworzy ograniczenia i utwardza, zamyka na wzajemne ubogacenie innością. Wtedy powstają antagonizmy i dzielimy ludzi na hanysów i hadziajów. Tak nie wolno, to jest niskie i prymitywne dzielenie ludzi na wygodne dla siebie kategorie. W pewnym sensie takie przedwczesne uogólnianie jest wyrazem nie tylko duchowego ubóstwa, ale nawet odczłowieczenia. Bo tam, gdzie zamykamy siebie lub innych, uniemożliwiamy sobie wymianę darów. (…)

Ksiądz biskup nie może się wyrzec swojej śląskości, bo - jak Galilejczyków w Ewangelii - mowa go zdradza. Czy z tego powodu bywał napiętnowany?

- Tak było, jak już wcześniej wspominałem, w gimnazjum. Po każdej mojej dłuższej wypowiedzi klasa wybuchała śmiechem. Ale z czasem doszedłem do przekonania, że nie ma powodu, bym się tej swojej śląskości zapierał. To by i tak była praca syzyfowa. Przecież mogę i powinienem być dumny ze śląskości, także ze swojej gwary. Ale starałem się też nigdy tym moim pochodzeniem nie szermować, nie wymachiwać, nie ideologizować. Śląskość jest dla mnie zbyt ważna, zbyt droga, bym miał z niej robić flagę na pokaz.

Z czego się to bierze, że Ślązaków uważa się często na zewnątrz za surowych, nieokrzesanych, niepodatnych na kulturę?

- (…) Kiedy na Śląsk patrzymy integralnie, jak na całość, to problem śląskiego prostaka zanika. Wycięty z tej kulturowej całości sam Górny Śląsk jawi się czasem, zwłaszcza z zewnątrz, jako kraina samych roboli. (…) I wcale nie chodzi o to, by się tej specyfiki śląskiej, tego szacunku dla ciężkiej pracy wyrzekać. Trzeba ją tylko widzieć jako jeden z elementów większej całości. Do tej całości należy choćby dwunastu noblistów śląskich. Należy do niej wybitna śląska literatura i kultura duchowa. Andreas Gryphius napisał słynne zdanie: "Przebudź się, serce moje, i pomyśl”. W tym zdaniu jest ważna prawda o Śląsku - krainie złożonej i niejednorodnej, krainie kochającego rozumu i myślącego serca. Śląsk wzięty całościowo Henryk Mühlpfort, mało znany wrocławski poeta, określił mianem szmaragdu Europy. Szmaragd to szlachetny kamień, który jest bardzo drogocenny, bo składa się z wielkiej liczby scalonych w nierozdzielną całość elementów. Jednocząca się Europa, w której mamy zracjonalizowany Zachód i Północ oraz kierujące się uczuciami Południe i Wschód, potrzebuje tej śląskiej syntezy serca i rozumu. (…)

Na Śląsku Opolskim mamy "miejsca magiczne”, które wywarły na księdza arcybiskupa szczególny wpływ?

- Jednym z nich jest Nysa. To miejsce jest dla mnie ważne, bo w Nysie jako uczeń, alumn i wykładowca byłem na stałe zameldowany przez 17 lat. Byłem więc nysaninem. To miasto miało dla mnie zawsze swój urok. Jako gimnazjalista usiłowałem nawet pisać szkice o historii Nysy. Korzystałem z dostępnej w bibliotece bursy niemieckiej literatury o "śląskim Rzymie”. Te moje zainteresowania podsycał nauczyciel historii, prof. Łazienka. Fascynowało mnie wtedy nie tylko samo miasto, ale i sławni nysanie. (…)

W nyskiej katedrze spoczywa też założycielka elżbietanek Maria Luiza Merkert…

- Rozpocząłem jej proces beatyfikacyjny, który szczęśliwie dobiegł końca. Dwa razy prosiłem dwóch papieży, by proces ten zyskał priorytet. Na początku był w kolejce na miejscu bodajże 276. Czekalibyśmy na tę beatyfikację wiekuiście. Na szczęście jeszcze Jan Paweł II przesunął go na pozycję 37. Beatyfikacja bardzo się przybliżyła. Prefekt kongregacji powiadomił mnie wtedy osobiście o papieskiej interwencji. Drugi raz interweniowałem niedawno już u Benedykta XVI. Kiedy do wyznaczenia daty beatyfikacji brakowało już tylko podpisu papieża, napisałem do Ojca św., że zależy nam na dacie 30 września 2007, bo chcemy zaprosić na beatyfikację młodzież żeńską z całej diecezji i w ten sposób promować powołania do zakonów żeńskich. (…)

Co w życiu Marii Merkert było najbardziej fascynujące?

- Z jednej strony - można by dziś powiedzieć - przyczyniła się do polsko-niemieckiego pojednania na Śląsku. Wbrew władzom politycznym i radzie swego zgromadzenia kazała przyjmować do swego zakonu na równi Niemki, Czeszki i Polki. Dla niej etniczność przy powołaniu nie miała znaczenia. A jako "Śląska Samarytanka” dokonała rewolucyjnych zmian w opiece ambulatoryjnej nad chorymi. Przeforsowała, że siostry udzielały tej opieki w domach nie tylko kobietom, ale i mężczyznom, co na owe czasy było nie do pomyślenia. Przekonała biskupa, że jest to wyraz Bożego Miłosierdzia.

Drugim magicznym miejscem jest dla księdza biskupa Góra Świętej Anny...

- Pierwszy raz byłem tam z mamą jako ośmiolatek. Z Brożca na Świętą Annę szliśmy 18 kilometrów. To była prawdziwa pąć, pielgrzymka. Nogi bolały mnie bardzo. Byliśmy przez trzy dni na obchodach kalwaryjskich, ale nie było nas stać na opłacenie kwatery. Nocowaliśmy w kościele, dzisiejszej bazylice. Oparłem się o konfesjonał i tak spałem. Zresztą ze zmęczenia zasypiałem nawet w niedzielę na sumie. Mama budziła mnie i upominała, że na pąci spać nie wolno. Jako dziecko byłem na Górze św. Anny jeszcze raz. Ze szkoły byliśmy na wycieczce pod ówczesnym pomnikiem na skarpie. Zawieźli nas z nauczycielem drabiniastym wozem.

Jak ksiądz pamięta Górę Świętej Anny z lat młodości?

- Była wielokulturowa. Nawet książeczki kalwaryjskie wydawano wtedy po polsku, po niemiecku i po czesku, bo też wszystkie wielkie odpusty były odprawiane potrójnie. W jedną niedzielę po niemiecku, w kolejną po polsku, w następną po czesku. Nasz sąsiad i wujek, kuzyn mojej mamy, był prawdziwym "łowcą odpustów”. Jeździł na odpust trzy razy, tylko książeczkę zmieniał za każdym razem na właściwą. W czasach PRL-u franciszkanom z naszej prowincji chciano odebrać Górę św. Anny, że niby będą nadto proniemieccy. To było niesprawiedliwe oskarżenie, bo zawsze ojcowie byli tu narodowościowo neutralni. Na szczęście trafił tu ojciec Barnaba, m.in. za polskość więziony w obozie koncentracyjnym. On był gwarantem. Franciszkanie zostali. To był czas wielkich remontów tego miejsca. Pamiętam dobrze, jak któregoś razu byłem z mamą na pielgrzymce, a o. Barnaba prosił o ofiary. "Ludzie - jakżeście tu już przyszli, to łotwórzcie nie ino wasze serca, ale tyż portmanyje" - wołał. To działało. Mama wrzucała wszystkie grosze, jakie jej zostały. O lodach w drodze powrotnej trzeba było zapomnieć.

Jak się ksiądz czuł na Górze św. Anny już jako biskup?

- Trochę jak u babci. Bo u babci nie ma rygoru domowego, jest większy luz i panuje pełna szczerość. Tak jak z babcią w Brożcu mogłem rozmawiać ze Świętą Anną o wszystkim, nawet o tych postępkach, które nie świadczyły o mojej grzeczności. Babcia Anna rozumiała wszystko i wskazywała prawidłowe drogi wyjścia. Czułem się tu na terenie neutralnym i równocześnie tak bardzo moim, gdzie mogę być całkowicie szczery. Tutaj zresztą przed święceniami biskupimi odprawiłem rekolekcje. Przez lata jeździłem tu już jako biskup do franciszkanów do spowiedzi. Odwiedzałem wiele sanktuariów - od Wambierzyc przez Jasną Górę po Bardo Śląskie, ale właśnie na Górze św. Anny wiedziałem, że mogę się czuć prawdziwym Ślązakiem, bo tu nikt mi niczego nie weźmie za złe. Coraz bardziej dochodziłem do przekonania, że to jest góra pojednania kultur, języków i pokoleń. Tu wszyscy stanowili jedno. Akcentowałem to zawsze jako biskup. Zresztą Górze św. Anny bardzo pomogła wizyta Ojca Świętego. Jeśli przedtem niektórzy wierni pochodzący spoza Śląska tu nie przychodzili, tylko pielgrzymowali na Jasną Górę, to po Janie Pawle II i oni uznali nasze śląskie sanktuarium za swoje.

Górę Świętej Anny ksiądz arcybiskup wybrał też na miejsce, gdzie zaczęło się na nowo odprawiać mszę świętą po niemiecku.

- To było dosyć odważne, bo myśmy te msze rozpoczęli zgodnie z odwieczną tradycją tego miejsca - jeszcze przed Krzyżową. Nie ogłaszaliśmy tego oficjalnie, wieść rozeszła się pocztą pantoflową. Franciszkanie trochę się bali, że znów się ich oskarży o germanizację. Przekonywałem, że św. Anna nie może zawieść ludu śląskiego. Prowincjałem był o. Dominik, mój kolega ze studiów w Lublinie. Zaakceptował moje argumenty, ale prosił, żebym mu dał nakaz na piśmie. Początkowo były protesty. Gdy gwardiana przepytywali panowie z Urzędu ds. Wyznań, pokazywał im mój papier. Gdy przychodzili do mnie, tłumaczyłem, że pamiętam sprzed wojny nabożeństwa na Górze św. Anny po polsku. Wracaliśmy do tradycji dwujęzycznego duszpasterstwa.

Kiedy odkrył ksiądz biskup dla siebie - Kamień Śląski - kolejne miejsce magiczne?

- Przez swojego proboszcza, ks. Sappoka, który był bardzo "jackowy”. Czytał dużo na jego temat i wpoił mi przekonanie, że Jacek musiał się spotkać w Legnicy ze św. Jadwigą Śląską. Jako kleryka zabierał mnie do Kamienia, gdzie proboszczem był jego kursowy kolega. O wejściu do zamku nie było wtedy mowy. To był teren wojskowy. Nawet podczas uroczystości Millenium Chrztu Polski nie wpuszczono tam księdza prymasa. Msza św. odbywała się przed kościołem parafialnym, nie przy pałacu.

Prymas Wyszyński chciał tam wejść?

- Namówił go biskup katowicki Herbert Bednorz. Zapewnił, że biskupów do śląskiego patrona wpuszczą. Minęli strażnika w mundurze. Ten zawrócił ich krzykiem i zarepetował karabin. Dali spokój.

Jak doszło do przejęcia dawnego zamku Strachwitzów przez diecezję opolską?

- Pomógł nam pan Zembaczyński, ówczesny wojewoda. Wiedział o mojej jackowej tęsknocie i przekazał go diecezji za symboliczną złotówkę. Dowiedzieliśmy się wtedy, że zamek z zewnątrz musi zostać odrestaurowany zgodnie ze stanem sprzed zniszczenia przez Sowietów, ale w środku możemy go przystosować do swoich potrzeb. Tylko kaplica i dawna sala balowa muszą wrócić do stanu pierwotnego. Ale diecezja nie miała pieniędzy. Budowaliśmy wtedy jeszcze wiele kościołów.

Jak zebraliście zatem fundusze na remont?

- Raz jeszcze pomógł nam przypadek, czyli element logiki Boga. Po tym, jak ambasada RFN nie wpuściła na swój teren uciekinierów z NRD, Republika Federalna wymieniła przedstawiciela w Warszawie. Nowy ambasador chciał poznać relacje państwowo-kościelne w Polsce. Przyjechał w tym celu na trzy dni do mnie, do Opola. Pokazałem mu parafię śląską, repatriancką i mieszaną. Dziwił się, że u nas tylu ludzi mówi po niemiecku. Na koniec wizyty ambasador zaproponował mi pieniądze na odbudowę jakiegoś ważnego obiektu, ale najlepiej, żeby to nie był kościół. Kamień Śląski nadawał się na to w sam raz. Wszystkie dochody ambasady z wydawania wiz i innych usług miały być odtąd przeznaczone na ten cel.

Można było przejąć pałac?

- Tak, ale postanowiłem go najpierw pokazać ambasadorowi. Był zdziwiony, że obiekt jest aż tak zrujnowany. Uznał, że musi jednak zapytać o zgodę przełożonych w Bonn. Żeby utrzymać tajemnicę, umówiliśmy się, że jeśli będzie ich zgoda, zadzwoni do mnie i powie, że u nich jest piękna pogoda. Zadzwonił od razu nazajutrz. Można było zacząć remont. Niestety, po pół roku Niemcy zwolniły Polaków ze wszelkich opłat konsularnych i obiecane dochody przestały istnieć. Pomyślałem, że jednak zostaliśmy wykołowani. Na szczęście ambasador zaproponował, że odbudowę wesprze mająca właśnie powstać Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie. Zamek został odbudowany. Pieniądze fundacji były rozłożone na pięć lat, ale ks. Albert Glaeser, nasz dyrektor finansowo-gospodarczy, przeprowadził budowę o rok wcześniej, dzięki czemu wyprzedził inflację. Pieniądze, które zostały, pozwolono nam przeznaczyć na wyposażenie sali balowej w stylowe meble i żyrandole, takie "zamkowe” umeblowanie. Jeszcze zamek nie był odbudowany do końca, a my już ożywialiśmy kult świętego Jacka. Bo on jest patronem odpowiednim na dzisiejsze czasy, w których - podobnie jak za jego życia - odradza się pogaństwo. Święty Jacek był wielkim ewangelizatorem ówczesnej Europy. Dziś też potrzebuje ona nowej ewangelizacji. Jacek jest wzorcem.

Książkę można kupić TUTAJ.

Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
ReklamaHeimat
Reklama
ReklamaMaxima 2
ReklamaHelios
Reklama
ReklamaOptyk Ptak 1197
ReklamaRe-gat
bezchmurnie

Temperatura: 0°C Miasto: Strzelce Opolskie

Ciśnienie: 1025 hPa
Wiatr: 24 km/h

Ostatnie komentarze
H Autor komentarza: HansTreść komentarza: Wszytkim wiadomo że jest to spowodowane kopalnią ale i tak nic się nie zmieni bo jest to decyzja polityczna. Kieszenie są zbyt głębokie aby problem rozwiązać.Data dodania komentarza: 23.12.2025, 00:24Źródło komentarza: Coraz mniej wody pod Strzelcami Opolskimi. Będzie debata J Autor komentarza: MieszkaniecTreść komentarza: A w Fosowskiem mieszkańcy na chodnik czekają 10 lat.Dzieci do szkoły od ulicy Opolskiej do Arki Bożka chodzą ulicą ,na to pieniędzy nie ma ale na uzbrojenie działek i drogę pieniądze od razu się znalazły.Data dodania komentarza: 22.12.2025, 18:18Źródło komentarza: Mieszkania prawie za bezcen. A chętnych brak S Autor komentarza: z centrum polski (:Treść komentarza: Lokalizacja hmm a gdzie tam praca blisko , przystanek kolejowy czy autobusowy 😁 ktoś kto sprzedał pod budowę zrobił interes, manager firmy budowlanej na brukData dodania komentarza: 22.12.2025, 13:30Źródło komentarza: Mieszkania prawie za bezcen. A chętnych brak A Autor komentarza: InwestorTreść komentarza: Inwestor prywatny, ale zabawa za państwowe pieniądze.Data dodania komentarza: 21.12.2025, 21:49Źródło komentarza: Mieszkania prawie za bezcen. A chętnych brak J Autor komentarza: JanTreść komentarza: Prywatny inwestor,ale gmina zapłaciła za pieniądze mieszkańców za uzbrojenie działek (wodociąg,prąd,droga).Data dodania komentarza: 21.12.2025, 18:58Źródło komentarza: Mieszkania prawie za bezcen. A chętnych brak A Autor komentarza: InwestycjaTreść komentarza: Mam nadzieje, że w przypadku tej inwestycji mówimy o prywatnym inwestorze, który zainwestował swoje własne pieniądze. Tego typu inwestycje lokalizuje się w pobliżu miast.Data dodania komentarza: 21.12.2025, 17:26Źródło komentarza: Mieszkania prawie za bezcen. A chętnych brak
Reklama
Reklama