W zeszłym roku Łukasz Mularz pojechał rowerem do Fatimy w Portugalii. Do pokonania było prawie 3400 km, a wszystko, żeby pomóc dziś 10-letniemu Wojtkowi z Opola. Była to pierwsza charytatywna pielgrzymka rowerowa w jego wykonaniu. Ale nie pierwsza taka wyprawa. Wcześniej na dwóch kółkach dotarł do Medjugorie w Bośni i Hercegowinie czy do Padwy we Włoszech. To ważne miejsca dla katolików. I dla samego pana Łukasza.
- Przed pielgrzymką do Fatimy pomyślałem, że skoro i tak jadę, warto zrobić przy tym coś dobrego, czyli pomóc - opowiada. - Akcja bardzo się udała, więc stwierdziłem, że będę to kontynuował: co roku jeździł do świętych miejsc i pomagał dziecku, które tej pomocy potrzebuje.
Skąd pomysł na tegoroczny cel wyprawy?
- Już od dłuższego czasu chodził za mną Ojciec Pio, więc musiało na niego paść. Bardzo go sobie cenię i jest dla mnie wzorem - mówi Łukasz Mularz, który jest również strażakiem Ochotniczej Straży Pożarnej w Wysokiej.
Strażacy się nie poddają
Trasa była nieco krótsza: liczyła 1850 km, które rowerzysta pokonał w 13 dni. Wyjechał z Góry św. Anny.
- Gdy jechałem do Fatimy, mocno przeczołgała mnie pogoda w Niemczech, czyli niesamowite ulewy i wiatr, przez które o mało nie zakończyłem swojej podróży. Tym razem warunki były wręcz idealne - stwierdza mieszkaniec Wysokiej. - Ale nie zabrakło innych problemów: w Austrii nabawiłem się kontuzji, z którą później walczyłem prawie cały czas. Źle stanąłem na pedały i naciągnąłem ścięgno Achillesa. Musiałem zmienić trasę, żeby aż tak nie nadwyrężać nogi i dotrzeć do celu. We Włoszech kontuzja mocno dała się we znaki. Była walka, ale z Bożą pomocą i Ojca Pio się udało. Wiedziałem, że mimo wszystko, muszę dojechać do San Giovanni Rotondo. I czułem to wsparcie z góry, a zresztą strażacy się nie poddają.
Pan Łukasz ma też "szczęście" do psów. Podczas podróży do Fatimy goniły go czworonogi, które strzegły owiec. A teraz...
- Przed San Giovani Rotondo jest dość stromy około 12-kilometrowy podjazd, który pokonywałem praktycznie pieszo. Wchodziłem ostatkiem sił - był późny wieczór i byłem wyczerpany po walce z wiatrem, który wcześniej obrócił mi się w twarz. Mniej więcej w połowie podejścia pojawiła się chmara psów. Podejrzewam, że były bezpańskie albo strzegły tamtejszych kopalni marmuru. Oczywiście puściły się za mną. Czułem, że może być gorąco... Znalazłem siły w nogach i całe szczęście zakończyło się dobrze.
Piękne miejsca i upragniony cel
Chociaż pogoda i warunki dopisywały, droga wcale nie przebiegła najłatwiej.
- Było to mniej kilometrów niż do Fatimy, ale jechało mi się zdecydowanie ciężej. Być może to przez kontuzję - uważa rowerzysta. - Niemniej jednak wynagrodziły mi to pięknie miejsca, jak Domek Maryi w Loreto czy sanktuarium w Manoppello, gdzie znajduje się chusta z wizerunkiem twarzy Jezusa. Odwiedziłem też jedno z najmniejszych państw w Europie, czyli San Marino.
Na końcu czekało wymarzone San Giovanni Rotondo.
- Poczułem ogromne szczęście, że jestem już na miejscu. I satysfakcję, że kolejna pielgrzymka się udała - opowiada Łukasz Mularz. - Nie mogłem doczekać się też, żeby odwiedzić bazylikę z Ojcem Pio - gdy przyjechałem, była już zamknięta. Poszedłem tam zaraz z rana. To były niesamowite emocje i przeżycie.
Wszystko dla Frania
Pan Łukasz tym razem jechał dla Frania z Bielska-Białej. Chłopiec ma niecałe 4 lata, a życie wystawia go na ciężką próbę.

"Wszystko zaczęło się w 16. tygodniu ciąży, gdy dowiedziałam się, że do organizmu wkradł się wirus cytomegalii. Franio urodził się zakażony tym paskudnym wirusem, co spowodowało u niego szereg innych schorzeń, takich jak: spastyczne czterokończynowe mózgowe porażenie dziecięce, padaczka, wodogłowie, inne wrodzone wady rozwojowe układu nerwowego" - pisze na portalu siepomaga.pl pani Ania, mama chłopca. - "Lekarze mówili, że mój maluszek nie będzie ruszać nóżkami i rączkami. Ale on pokazał, że już od początku jest bardzo zawziętym chłopakiem i dzięki systematycznej rehabilitacji wciąż udowadnia, że to, co niemożliwe, jest dla niego osiągalne. Franio jeszcze nie siedzi, nie raczkuje i nie potrafi prawidłowo kontrolować głowy, ale dzięki niezliczonym godzinom intensywnej rehabilitacji powoli wychodzi mu to coraz lepiej".
Chłopiec - znany również jako Waleczny Franio - potrzebuje stałej rehabilitacji oraz zajęć ze specjalistami, którzy pomagają mu walczyć o sprawność i lepsze życie. Do tego dochodzą też specjalistyczne turnusy. Koszty są ogromne.
- Gdy jechałem do Fatimy, mama Frania dodała na moim facebookowym profilu komentarz ze wsparciem. Bardzo utkwił mi w pamięci, dlatego właśnie Waleczny Franio - wyjaśnia rowerzysta.
Kolejny sukces!
Akcja znów zakończyła się wielkim powodzeniem: zbiórka dla Frania "wybuchnęła".
- Celem było zebranie 20 tys. zł, a skończyło się na ponad 28 tys. zł - podlicza pan Łukasz. - To bardzo dobry wynik, a co najważniejsze: realne wsparcie dla Walecznego Frania. Każda złotówka była na wagę złota. Niezwykle cieszy, że są ludzie, którzy nie są obojętni i chcą pomagać. Jestem wdzięczny wszystkim darczyńcom oraz sponsorom, którzy wsparli inicjatywę, a było ich naprawdę sporo. Pokazuje to też, że to, co robię ma sens. I jest ogromnie budujące. Dziękuję również wszystkim, którzy wspierali mnie dobrym słowem. Jesteście wspaniali.
Zbiórka była prowadzona na portalu siepomaga.pl. Gdy mieszkaniec Wysokiej "kręcił" kilometry, chętni mogli wpłacać pieniądze.
- Każdy, kto wpłacił choćby symboliczną złotówkę i podpisał się imieniem oraz nazwiskiem, wziął udział w losowaniu nagród - dodaje Łukasz Mularz. - To naprawdę wartościowe rzeczy, jak karnety na naukę pływania, sesję fotograficzną czy przelot paralotnią. Udało się też zdobyć bony do pizzerii, na sztuki walki oraz do SPA. Na osobę, która wpłaciła najwyższą kwotę, czekała nagroda specjalna: spotkanie z Kabaretem Młodych Panów i bilety na ich występ. Druga osoba z najwyższą wpłatą będzie mogła uczestniczyć w treningu ZAKSY Kędzierzyn-Koźle - trzykrotnego zwycięzcy siatkarskiej Ligii Mistrzów.
Charytatywne pielgrzymowanie, jak WOŚP...
Nie każdego stać na taki gest: podróż przez setki kilometrów i jeszcze w szczytnym celu.
- To również moje podziękowanie za to, że mam zdrowe dzieci i żonę. Nie wszyscy mają tyle szczęścia. Poza tym uważam, że dobro wraca. I już parokrotnie się o tym przekonałem - mówi pan Łukasz. - Dopóki dopiszą zdrowie i siły, chciałbym kontynuować charytatywne pielgrzymowanie. Marzy mi się, żeby nabrało ono tradycji, jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Wszystko przed nami.
Za rok św. Teresa
Mieszkaniec Wysokiej ledwo wrócił z Włoch, a już szykuje kolejną charytatywną pielgrzymkę rowerową - w przyszłym roku. Pojedzie do Lisieux we Francji.
- Czyli do św. Teresy - wskazuje. - Myślę, że wyprawa odbędzie się na przełomie maja i czerwca, więc już intensywnie nad nią pracujemy. Chciałem wreszcie pojechać dla kogoś z powiatu strzeleckiego, dlatego teraz bohaterką będzie prawie 3-letnia Agnes z Otmic. Dziewczynka ma jedną nóżkę krótszą od drugiej. Czekają ją poważne operacje oraz kosztowne leczenie. Bez pomocy może być ciężko, dlatego zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby ją wesprzeć. Mam nadzieję, że ludzie o wielkich sercach znów nie zawiodą. Na pewno będę informować o szczegółach.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!











Komentarze