Katarzyna Gniot mieszka w Zdzieszowicach. Funkcję dyrektora ZPO w Leśnicy pełni od tego roku. Triathlon, który jest jej pasją, to sport łączący trzy dyscypliny: pływanie, kolarstwo i bieganie. Kolejność nie jest przypadkowa. Zawodnik najpierw płynie - najczęściej na wodach otwartych, później jedzie na rowerze, a na końcu biegnie. Wszystko w jednym podejściu. W międzyczasie są strefy zmian, w których przygotowuje się do przejścia na kolejny etap wyścigu, czyli zmienia się sprzęt i elementy ubioru np. buty czy nakrycie głowy.
Triathlon wydaje się nie lada wyzwaniem. Ale zacznijmy od początku. Aktywność zawsze była obecna w pani życiu?
- Raczej tak. W szkole podstawowej należałam do klubu w Zdzieszowicach, gdzie uprawiałam lekkoatletykę. Zawsze lubiłam też pływać. Później przyszła szkoła średnia, studia i trochę gdzieś to zanikło... W wieku 24 lat urodziłam syna Łukasza, który zmarł w wieku dwóch lat. Kiedy miałam 26 lat, urodził się Patryk, a po 18 miesiącach urodziłam Maćka. Cztery lata później na świat przyszedł Grześ. Najstarszy z nich miałby ponad 20 lat. Cały czas byłam aktywna zawodowo. Gdy mój najmłodszy syn miał 3 lata, triathlon na stałe zagościł w moim życiu. Wakacje łączyliśmy ze startami, jeździliśmy wszyscy razem - przyczepą kempingową albo wynajmowaliśmy domek nad jeziorami, gdzie odbywały się triathlony.

Dzieci również startowały, bo takim imprezom zazwyczaj towarzyszą też starty dla dzieci. Dzięki temu zwiedziliśmy mnóstwo miejsc i zawsze było aktywnie. Obserwowanie radości, jaką doświadczają osoby startujące w wydarzeniach sportowych, sprawiło, że sama zaczęłam organizować takie wydarzenia - triathlony, biegi, swimruny, open water - w powiecie krapkowickim oraz powiecie strzeleckim, w których rocznie bierze udział około tysiąc uczestników z całej Polski. Co roku organizuję m.in. "Ultramaraton Annogórski", "OdraTriathlon w Sercu Opolszczyzny" w Krapkowicach, "Sylwestrowy Bieg przez Ankę", "Bieg między Pomnikami" czy "Biegowe Grand Prix Zdzieszowic". I wiele innych...
Wracając do triathlonu. Jak zaczęła się cała ta przygoda?
- Na samym początku zaczęłam startować w zawodach pływackich masters (zawody przeznaczone dla dorosłych pływaków - przyp. red.), jednak z czasem trochę mi się to znudziło i chciałam poszukać czegoś ciekawszego. Do triathlonu trochę namawiał mnie mąż, ale też złapałam kontakt ze znajomym, który startował w triathlonie. Zdradził mi cenne wskazówki i stwierdziłam, że spróbuję. Podczas pierwszego startu, w Rybniku, miałam zapisane na ręce, co po kolei mam robić, żeby wszystko sobie logistycznie ułożyć. Na początku to naprawdę był dla mnie kosmos. Teraz mam z tego ubaw... Woda miała z 16 stopni. Płynęłam cały czas z uniesioną głową, bo mnie zatykało. Pożyczyłam rower od męża, na którym wcześniej przejechałam się może raz. W ogóle nie zmieniałam przerzutek przez cały wyścig, bo bałam się, że wszystko rozreguluję. Najzwyczajniej nie miałam bladego pojęcia o szosówkach. Ale udało się - ukończyłam swój pierwszy triathlon na dystansie 1/8 Ironmana (Ironman to najbardziej wymagający wyścig w triathlonie. Składa się z 3,8 km pływania, 180 km jazdy na rowerze oraz 42,2 km biegu. 1/8 liczy 475 m pływania, 22,5 km jazdy na rowerze i 5,275 km biegu - przyp. red.). Zajęłam nawet drugie miejsce w kategorii open i zszokowałam się, bo przecież byłam kompletnie zielona. A teraz mija już 8 lat, odkąd uprawiam ten sport. Gdy połknęłam tego bakcyla, praktycznie co tydzień startowałam w jakichś zawodach triathlonowych.
Czyli rozkręciło się...
- Gdy zrobiłam 1/8 Ironmana, ciągle było mi mało. Jestem raczej długodystansowcem, więc lubię, jak coś toczy się przynajmniej kilkanaście godzin. Jeszcze w pierwszym roku, kiedy zaczęłam, bez większych treningów ukończyłam swoją pierwszą "połówkę" Ironmana w Malborku. Uwielbiam ten triathlon. Według mnie jest jednym z najznakomitszych w Polsce. Startowałam tam już osiem razy. Zdobywałam też kilka razy mistrzostwo Polski w swojej kategorii wiekowej. I to już na pełnym dystansie Ironmana.

Kilkanaście godzin to sporo.
- Pełny Ironman to w sumie 226 kilometrów... Oczywiście, wszystko zależy od dyspozycji człowieka. Niektórzy potrafią zrobić to w mniej niż 10 godzin, ale ja tak dobra nie jestem i chyba nie będę (uśmiech). Robię to przede wszystkim dla pasji, a nie żeby pokonywać bariery czasowe.
Takie zmagania na pewno wymagają odpowiedniego przygotowania. Jak to wygląda u pani?
- W 2022 i 2023 roku trenowałam dość mocno, nawet pod okiem profesjonalnych trenerów, bo przygotowywałam się na mistrzostwa świata i mistrzostwa Europy. Wtedy była forma, ale też całe życie podporządkowane treningom. W zeszłym roku postawiłam bardziej na inną pasję - tę związaną ze szkolnictwem. I w tym roku zostałam dyrektorem ZPO w Leśnicy. Doszło mi wiele obowiązków, więc musiałam to jakoś pogodzić. Praca w ZPO to misja, nie ma ram czasowych, a człowiek musi być gotowy na różne sytuacje awaryjne i ciężkie sytuacje. Wielkim wsparciem są współpracownicy, którzy są zawsze gotowi pomagać, za co dziękuję. Treningów, choć mniej, jest na tyle, że jeszcze niecały miesiąc temu ukończyłam pełny dystans Ironmana na jednych z największych zawodów na świecie - Challenge Roth, które odbywają się w Niemczech. I jestem z tego bardzo dumna.
Mistrzostwa świata i Europy... Z czym to się "je"?
- Najbardziej zapamiętałam mistrzostwa świata na Ibizie. To było prawdziwe wyzwanie: polecieć tam i to jeszcze z rowerem! Zresztą, samo dostanie się na takie zawody, nie jest łatwe.
Dlaczego?
- Trzeba dostać slota (przepustka na zawody - przyp. red.) i go opłacić. Nie dostaje się go za darmo. Niestety, a sumy wcale nie są małe. Zdarzało się, że oszczędności były przeznaczane na sfinansowanie sportowego celu.
Ale warto?
- Oczywiście. Ma się jakiś cel, a późnej, w trakcie takich zawodów, jest niesamowita frajda i przeżycie - szczególnie po ukończeniu. Czasami łzy same cisną się do oczu... Oprócz tego to okazja, żeby poznać nowych ludzi, którzy są cudowni. Jeśli chodzi o plusy, zmotywowało mnie to też do nauki języka angielskiego. Wcześniej z angielskiego byłam noga (śmiech).
Kondycja i zdrowie są czymś ważnym w triathlonie. Co jeszcze?
- Na pewno ważne jest samozaparcie i to, co siedzi w naszej głowie. Ja, jak sobie coś umyślę, to choćby się waliło i paliło, to i tak to zrealizuję. Nie poddaję się nigdy, nawet gdy nie potrafię czegoś zrobić. Musiałaby to być naprawdę jakaś ekstremalna rzecz, żebym zrezygnowała. Czasami w trakcie wyścigu, gdy jest już ostatni etap, czyli biegowy, miewam kryzysy: omdlewam, jest mi niedobrze, brakuje siły. A jeszcze mam np. 16 km do zrobienia, mówię sobie: "Przecież masz już 210 km za sobą. Co to jest te 16 km?". I motywuję się w ten sposób. To też działa u mnie w życiu. Jeśli mam jakiś cel, to go osiągnę. Ale zdarza się, że siła wyższa okazuje się przeszkodą w założonym celu. W 2019 roku przygotowywałam się pod pełny dystans Ironmana w Malborku. Wszystko zapowiadało się dobrze... Jednak na trasie rowerowej na 30. km miałam awarię roweru i strzeliła mi szytka. Byłam 10 km od strefy zmian. Niestety, nie ukończyłam tego startu. Ale gdy w 2020 roku pojechałam tam ponownie, wróciłam z medalem mistrzostw Polski, zajmując trzecie miejsce w swojej kategorii wiekowej. Bardzo ważne jest również wsparcie najbliższych, rodziny, przyjaciół, znajomych i... nieznajomych.

Właśnie. Jest pani triathlonistką, dyrektorem ZPO w Leśnicy, mamą. Są inne obowiązki... Jak na to wszystko znaleźć czas?
- Doba jest zdecydowanie za krótka (uśmiech). Czasem brakuje nawet czasu na spanie, ale nie chcę rezygnować z przyjemności związanych ze sportem. To bardzo mnie motywuje, sprawia, że jestem szczęśliwsza i też bardziej wydajna w pracy. Jeśli się chce, wszystko da się połączyć. Wystarczy odpowiednia organizacja i czas sam się znajdzie. Poza tym jestem jeszcze radną powiatu krapkowickiego oraz działam w Stowarzyszeniu Grupa Kapija Sport i w Morsach na Koksie. Organizuję wspomniane wcześniej imprezy i wydarzenia sportowe, a oprócz tego zajęcia, treningi i obozy dla dzieci i młodzieży.
Wyobraża sobie pani życie bez sportu i triathlonu?
- Właśnie nie... Byłabym bez tego na pewno bardzo nieszczęśliwa. Gdybym, np. ze względów zdrowotnych, nie mogła już uprawiać sportu i triathlonu, pewnie wymyśliłabym coś innego. Ale na razie nie ma co o tym myśleć. Teraz przygotowuję się do następnego startu, bo chciałabym w tym roku pokonać jeszcze jednego pełnego Ironmana. I przy okazji wesprzeć kilometrami akcję, którą zainicjowaliśmy w naszej szkole.
Zatrzymajmy się przy tej akcji. O co chodzi?
- Chcemy upiększyć ZPO w Leśnicy kolorowym muralem. Nasza elewacja wymaga już odświeżenia, więc pomyślałam, że można byłoby "pokolorować" szkołę dookoła, żeby była weselsza, a nie taka smutna i szara. Akcja nazywa się "Kilometry dla Muralu". Polega na tym, że mobilizujemy się do aktywności sportowej, zbieramy oraz rejestrujemy kilometry i za każdy zdobyty kilometr wpłacamy dowolną kwotę na rzecz inicjatywy - nawet symboliczną złotówkę. Ile kto może. Cała zebrana kwota zostanie przeznaczona na zakup farb i materiałów potrzebnych do stworzenia muralu. Oczywiście, można też po prostu wpłacić dowolną kwotę bezpośrednio na nasz cel.
Liczy się każda aktywność?
- Jak najbardziej. Obojętnie, czy spacerujemy, biegamy, jeździmy na rowerze, pływamy, a nawet wyprowadzamy psa... Każdy krok i każdy kilometr ma znaczenie. Wszystko dopiero się rozkręca, więc zachęcamy do włączenia się w akcję i wsparcia. Każda pomoc będzie na wagę złota. Uważam, że nasze nadzwyczajne dzieciaki na to zasługują. I liczę, że nasza placówka stanie się najbardziej kolorową w okolicy.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!











Komentarze