Wybory samorządowe w przyszłym roku. Czy podjął pan już decyzję o starcie?
- Wszystko przygotowuję, żeby być gotowy do startu. Powody są dwa. Po pierwsze, że mogę jeszcze wziąć udział w wyborach. Drugi argument to taki, że jeżeli się pracuje, to ma się jakieś plany. Kiedyś, jak zaczynałem pracę w samorządzie, to mówiłem, że musimy wykonać taką symboliczną kwotę za 100 milionów złotych. Oczywiście, nie chodziło tu do końca o kwotę, a pokazanie, że nie wszystkie nasze oczekiwania są od razu do zrealizowania. Gdybym miał dziś powiedzieć, to ta kwota to nie jest już 100 milionów, a może jeszcze z jakieś 20 milionów. W tej edycji samorządu nie damy rady jeszcze zrealizować wszystkich naszych zamierzeń, dlatego chciałbym te wszystkie rzeczy dokończyć. Jak zaczynałem jako zastępca, to trzeba było wyremontować wszystkie szkoły, nie było ani jednego metra kanalizacji, a najnowszy wóz strażacki był z lat 80. i można te przykłady mnożyć. Mając świadomość, że jeszcze jest wiele do zrobienia, a dochodzą do tego nowe zadania i zamierzenia, będę kandydował, aby móc to zrealizować.
- Czy uważa pan, że dla radnych i włodarzy powinny być ograniczenia w pełnionych funkcjach, na przykład dwie, trzy kadencje lub więcej, czy nie?
- Uważam, że nie ma takiej potrzeby, by ograniczać kadencje. To mieszkańcy maja decydować o tym, a nie przepisy odgórne, kto może kandydować, a kto nie może. Nie wiem, czym się kierowano, być może w innych regionach są z tym jakieś problemy. Jednak tutaj, w naszym regionie, nie widzę takiej konieczności ograniczenia kadencji samorządów, zmiany stanu osobowego, gdyż nie wpłynie to korzystnie na realizację zadań. Jeżeli natomiast ktoś nie realizuje tego, czego mieszkańcy oczekują, no to sami podczas wyborów to zweryfikują i wybiorą swojego kandydata.
- A jak się lepiej rządzi, ze słabą, czy silną opozycją?
- W naszym regionie słowo opozycja nie pasuje. Ja bym to określił, że opłaca się mieć aktywnych radnych, którzy wszystko sprawdzają, kontrolują, zadają pytania, czasami nawet te trudne. Zdarza się czasami taka sytuacja, że coś planujemy zrobić i nikt się tym specjalnie nie interesuje. Gdy jednak przechodzi się do realizacji, wtedy okazuje się, że to nie w tym miejscu miało być, to nie tak. I to jest na pewno dobre, ale na etapie planowania. Tym bardziej, że nie zawsze możemy wszystko zauważyć. Wynika to nieraz z tego, że jesteśmy zarzuceni różnego typu zadaniami i to nie jest tak, że nam się nie chce. Dlatego ważna jest aktywność radnych, bo to nas zmusza do jeszcze lepszej pracy. Uważam, że należy odejść od szybkości i wielkości, a skupić się na dokładności. Czasami mniej oznacza lepiej i dokładniej. U nas opozycja ukierunkowana jest bardziej swoją miejscowością i regionem, niż komitetem, z którego dany radny został wybrany.
- Czy zdarzyło się panu zrobić coś wbrew powszechnej opinii i woli wyborców, bo pana zdaniem tego wymagał interes gminy?
- Bywały sytuacje, że część mieszkańców miała zupełnie inne wyobrażenie niż ja. Jedną z nich była sprzedaż na korzystnych warunkach stowarzyszeniu Siedlisko byłej szkoły w Staniszczach Wielkich, a były też inne propozycje, jak ten obiekt powinien zostać zagospodarowany. Stowarzyszeniu udało się pozyskać bardzo duże fundusze zewnętrzne i wyremontowało ten obiekt. W tej chwili znajduje się tam dom seniora, który dobrze funkcjonuje, ponadto stowarzyszenie zaopatruje nasze szkoły i nie tylko w posiłki. Choć my też nie byliśmy wtedy do końca pewni, czy Siedlisko sobie poradzi, ale jednak dało radę. To jest właśnie to ryzyko, które się podejmuje. Bywają też inne sytuacje, które może nie dotyczą tego, że robimy coś wbrew mieszkańcom, ale są inne oczekiwania. Często dotyczy to dróg. Jedni chcą, by zrobić ich drogę, a drudzy, że od nich. Wtedy my musimy podjąć twardą decyzję , choć nie jest to proste, bo wiemy, że nie wszystkich ludzi zadowolimy. To należy do naszych obowiązków, ale podkreślam, że nie robimy nigdy niczego na przekór, czy przeciwko komuś, bo wszystkiego nie da się zrealizować od razu.
- To już czwarta pana kadencja, a w samorządzie gminnym działa pan od 1998 roku. To szmat czasu, czy nie zdarzyło się panu odczuwać znużenia lub braku motywacji do pracy na rzecz niezbyt dużej gminny?
- Kiedy zaczynałem, to były całkiem inne warunki niż obecnie. Gdzie się nie spojrzało, tam trzeba było coś zrobić, a wszystkiego nie dało się zrealizować. Od początku było to dla mnie ogromnym wyzwaniem, jak dokonać kompleksowej przebudowy, wiedząc, że zasoby nie są tak duże, jak potrzeby. Trudno było o moment nudy, mając z tyłu głowy, jakie są oczekiwania mieszkańców oraz ciągle wzrastające potrzeby. I nadal jest ta chęć działania. Jestem świadomy, że nigdy nie osiągniemy takiego stanu, że wszystko będzie zrobione. Jednak chciałbym takiego momentu doczekać, kiedy nie trzeba będzie biec, bo obecnie wszystko robimy w biegu. Mam nadzieję, że dojdziemy do takiego etapu, że robota nadal będzie wykonywana, ale w normalnym trybie.
- Czy pełnienie funkcji publicznej zostawia miejsce na życie prywatne, realizację wcześniejszych pasji, zainteresowań?
- Na pewno nie na wszystko. Czasami trzeba z czegoś zrezygnować. Chciałbym wrócić na basen, gdyż przed pandemią udawało mi się raz w tygodniu popływać. Kontynuuję naukę języka angielskiego. Staram się także wykonać kilka tysięcy kroków dziennie, a pomaga mi w tym zegarek, który te kroki liczy. Lubię również jeździć na rowerze na terenie gminy, łącząc przy okazji dwie rzeczy. W ten sposób mogę sprawdzać realizację zadań, jak i potrzeb, które na nas jeszcze czekają. Niestety, nie mam czasu na programowanie, które bardzo lubię i czasami wykorzystuję tę umiejętność w arkuszach kalkulacyjnych. Ważne jest również wsparcie rodziny, bo gdyby go nie było, to trudno byłoby wszystko pogodzić, także w tych domowych obowiązkach. Praca ta mocno absorbuje, bo czasami trzeba wszystko na spokojnie przemyśleć, a nieraz nie ma na to czasu w ciągu dnia
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze