Pan Jan miał kilka pożyczek w różnych bankach na około 50 tys. zł. Spłacał je skrupulatnie, ale z trudem, aż trafił na miłe panie w jednym z parabanków, które zaoferowały mu konsolidację tych kredytów. Kusiły jedną niską ratą.
- Były miłe, częstowały herbatą, gdy przychodziłem do oddziału. Dzwoniły często, czułem, że się mną opiekują... - mówił pan Jan, który tej kobiecej opieki bardzo potrzebował, niedawno odeszła od niego partnerka.
Po kilku wizytach i telefonach wrócił do domu z nową umową kredytu konsolidacyjnego. Gdy dokumenty przejrzała jego krewna, omal nie zemdlała.
- Kredyt opiewał na ponad 200 tysięcy złotych! Ten człowiek nie jest w stanie spłacić takiej sumy, już miał kłopot z 50 tys. - skarżyła się. - Połasił się na niższą ratę niż miał (w sumie) wcześniej, ale nie zauważył, że drastycznie zwiększyła mu się kwota długu i wydłużył termin spłaty - denerwuje się kobieta.
Nasz Czytelnik wpadłby w poważne finansowe tarapaty, na szczęście trafił do rzeczniczki konsumentów Małgorzaty Płaszczyk-Waligórskiej, która przyjmuje w strzeleckim starostwie. Pomogła mu ona napisać odstąpienie od umowy bajońskiego kredytu. Można to zrobić do 14 dni od podpisania umowy z bankiem lub parabankiem.
- Często w pułapkę zadłużenia wpadają osoby mniej zamożne, mające trudności ze spłacaniem swoich długów. Są one łatwym celem, zwłaszcza dla instytucji spoza rynku bankowego, które chętnie i bez przeszkód udzielają kredytów i pożyczek, ale mają wysokie opłaty i prowizje. Umowy kredytowe są długie, zawiłe. Ludzie niechętnie je czytają, a nawet jak przeczytają, nie zawsze rozumieją. Nie dociekają, co oznaczają poszczególne zapisy. Ufają bankowcom, zapewniającym, że przedstawiona propozycja jest korzystna. Niestety często nie jest - przyznaje rzeczniczka i przestrzega: Zanim podpiszemy jakiekolwiek zobowiązanie, sprawdźmy, ile wynosi całkowity koszt pożyczki, ile będziemy mieli w sumie do spłaty, na jak długi czas się zadłużamy, czy możemy bez kosztów spłacić raty wcześniej. Porównajmy też różne oferty. Bądźmy świadomi - radzi.
Co może zrobić klient nabity w butelkę, który nie zdążył odstąpić na czas od niekorzystnej dla niego umowy? Pomocy mogą mu udzielić rzecznik konsumentów lub rzecznik finansowy, w ostateczności można też dochodzić swoich praw na drodze sądowej, powołując się na tzw. chybioną sprzedaż, czyli misselling. To np. nakłanianie pożyczkobiorcy do zakupu dodatkowego ubezpieczenia (na dom, zdrowie, samochód), które de facto nie jest mu potrzebne, uruchomienie rachunku debetowego bez poinformowania klienta, co się z tym wiąże, zatajenie informacji o prowizjach bankowych czy ryzyku.
Klient, który czuje się oszukany, naciągnięty przez bank, powinien do roku złożyć oświadczenie o uchyleniu się od skutków prawnych umowy zawartej pod wpływem błędu.
- Takim błędem może być pominięcie istotnych dla jednej ze stron umowy informacji, przekazanie ich w sposób niepełny lub nieprawdziwy - wyjaśnia Małgorzata Płaszczyk-Waligórska. - Zakazane jest stosowanie praktyk naruszających zbiorowe interesy konsumentów, takich jak np. sprzeczne z prawem lub dobrymi obyczajami zachowania przedsiębiorców, w szczególności proponowanie nabycia usług finansowych, nieodpowiadających potrzebom konsumentów lub oferowanie ich w sposób nieadekwatny do ich charakteru - wyjaśnia rzeczniczka.
Obecnie rzecznika reprezentuje dwie osoby z powiatu strzeleckiego, które złożyły sprawy w sądzie dotyczące podpisania takich umów. W ubiegłym roku w swoim biurze udzieliła ponad 3 tys. porad, w tym 159 finansowych. Podjęła też 367 interwencji, 40 miało związek z instytucjami bankowymi, parabankowymi i ubezpieczeniami.
Komentarze