W sierpniu kończą się żniwa i niedługo po nich mieszkańcy wsi rozpoczynają uroczystości związane z ich zakończeniem.
W Jaryszowie i wsiach parafii (Jaryszów, Nogowczyce i Sieroniowice) szczególnie uroczyście obchodzi się do dziś święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny (WNMP), które przypada 15 sierpnia. W tym dniu w Jaryszowie jest odpust, bo kościół jest pod wezwaniem WNMP. Święto, znane pod inną nazwą „Matki Boskiej Zielnej”, nawiązuje do wywodzących się jeszcze z czasów pogańskich uroczystości rozpoczynających święta zebranych plonów. W połowie sierpnia Germanie, którzy do końca IV wieku zamieszkiwali także ziemie dzisiejszej Polski (byli to Wandalowie i Goci nad Bałtykiem), kultywowali zwyczaje związane z zebranymi ziołami. Później zwyczaje związane z ziołami leczniczymi przejęło chrześcijaństwo i powiązało z świętem Wniebowzięcia NMP. W kościołach w tym dniu święci się bukiety albo wianki zrobione z 7 ziół leczniczych, takich jak: rumianek, mięta, melisa, bazylia, lubczyk, rozmaryn i nasturcja (rumianek po śląsku to kamelki, melisa to minca, lubczyk to maga, nasturcje to krezy; pozostałe nazwy są podobne do polskich).
We wrześniu, gdy zboża były już wymłócone, odbywały się główne uroczystości związane z zakończeniem żniw, to tzw. „żniwniok” nazywany po polsku „dożynki” albo „święto plonów”. Jak wygląda to święto obecnie, to wiedzą wszyscy – korowody przebierańców i przesadnie wielkie korony żniwne. Te korony jeszcze ok. 20 lat temu wyglądały inaczej. Opis takiej korony i żniwnioka w Jaryszowie, przed 160 laty, w 1865 roku, został umieszczony we wrocławskim czasopiśmie „Rübezahllieder”, dodatku do „Schlesische Provinzialblätter”. W 1936 roku artykuł „Erntedankfest in Jarischau” został przedrukowany przez „Gross Strehlitzer Heimatkalender”.
W połowie XIX wieku Jaryszów rzadko trafiał na strony gazet. Wieś położona była na uboczu i daleko od głównych dróg. Opis żniwnioka pewnie dotarł do Wrocławia od jakiegoś gościa rodziny Müller, która była wtedy właścicielem dworu, folwarku i większości pól jaryszowskich. Przypuszczam, że opisany żniwniok miał miejsce w 1861 lub 1862 roku. Wtedy to rodzina Müller ufundowała odbudowę zniszczonej w pożarze kościoła wieży. Postawiono nową wieżę kościoła, możliwe, że jej architekt pochodził z Wrocławia i w czasie pobytu w Jaryszowie sporządził opis żniwnioka.
Tak jak teraz, głównym elementem „żniwnioka” była korona żniwna. Przed świętem robiły ją kobiety z różnego rodzaju zbóż i przyozdabiały kwiatami, owocami, migdałami, rodzynkami, cukierkami. W zboże wplecione były paski złotej lamety. Przygotowywano też plac do zabawy z okazji tego święta. Gdzieś w pobliżu lasu miał się znajdować specjalny okrągły plac na zabawy. Na środku tego placu stało duże drzewo. Od środkowego drzewa do drzew po bokach przeciągano liny i na tych linach zawieszano girlandy kwiatów i gałęzie, co tworzyło coś w rodzaju dachu nad placem. We wsi nie było wtedy sali biesiadnej, a stodoły były pełne zebranego zboża.
W dniu święta, chyba po mszy w kościele, zbierał się korowód, który udawał się do pałacu właścicieli folwarku i części wsi na dzisiejszym Zidlongu (kiedyś pomiędzy kościołem i farą była droga na Zidlong, do pałacu). Odświętnie ubrane młode dziewczyny z wiankami na głowach niosły koronę żniwną na białej dużej tacy. Za nimi podążali starosta i starościna, a za tymi robotnicy rolni i mieszkańcy wsi. Mężczyźni mieli ze sobą udekorowane kwiatami kosy, a kobiety grabie, też ozdobione kwiatami.
Po dotarciu korowodu przed pałac, starosta i starościna przekazywali koronę żniwną właścicielowi wsi. Przy tym starosta wygłaszał pozdrowienie po niemiecku, a starościna po polsku. Po przekazaniu korony właściciel wsi obdarowywał starostów pieniędzmi. Następnie śpiewano „Te Deum” i po polsku „Kto się w opiekę”.
Spod pałacu korowód mieszkańców Jaryszowa z „państwem” i ich gośćmi udawał się z muzyką i przy śpiewie różnych piosenek ludowych na zabawę na świątecznym placu. Zabawę rozpoczynano od „poloneza”, przy czym „gnadige Frau” była prowadzona przez Großknechta (coś w rodzaju nadzorcy robotników we folwarku), a „gnadige Herr” był prowadzony przez Großmagd (nadzorczyni służących). Po tym tańcu miały miejsce różne zabawy.
Najważniejsze było zdobycie nowych narzędzi do pracy. Na tym placu z boku wbity w ziemię był wysoki drewniany pal, bez kory, gładki. Na jego szczycie były zawieszone nowe narzędzia: kosa, widły, grabie i cep. Żeby je zdobyć, młodzi mężczyźni musieli się wdrapać na szczyt tego słupa. Pierwszy, który to zrobił, dostawał w nagrodę nową kosę, drugi - widły, trzeci - cep, a czwarty - grabie.
Były też inne zabawy, jak bieg w worku, skok wzwyż, łapanie wursztu na sznurku czy „bicie w garnek” (to coś w rodzaju „ciuciubabki” - biorącemu w tym udział zawiązywano oczy i dawano do ręki cep, zakręcano nim parę razy, po czym miał on odszukać gliniany garnek, w który ktoś uderzał warzechą. Pod garnkiem był żywy kogut. Temu, któremu z zawiązanymi oczami udało się cepem rozbić garnek, dostawał koguta). Zwycięzcy zabaw byli obdarowywani przez „państwo” i ich gości nagrodami takimi jak prześcieradła, fartuchy, wstążki, fajki, cygara, tabak. Dzieciom rozdawano ciastka i cukierki. W czasie zabawy na placu dla wszystkich było darmowe piwo, ciasto, bułki i wurszt. Zabawa trwała aż do wieczora. Gdy zrobiło się ciemno, odprowadzano ze śpiewem „państwo” do pałacu.
Pochodzę z Jaryszowa i przez parę lat próbowałem zlokalizować ten plac, na którym odbywała się zabawa żniwniokowa. Dopiero mapa topograficzna z 1827 roku pokazała mi jego położenie. Plac był w połowie dzisiejszej Parzynci (ul. Zielona). Od powstania wsi w połowie XIII wieku aż do II połowy XIX wieku był w tym miejscu na tej ulicy koniec wsi. Ulica kończyła się okrągłym placem. Do dziś ulica jest w tym miejscu szersza (jest tam rozgałęzienie ulicy). Plac miał być blisko lasu. Choć do chechelskiego lasu jest dosyć daleko, to jego wysokie drzewa na wzgórzach wyglądają jakby las był blisko.
Komentarze