Arkadiusz Kinder jest właścicielem firmy „Ar-masz”. Od kilku lat nie ogląda telewizji, a o programie dowiedział się podczas odwiedzin kuzynki, która śledzi TTV.
- Akurat leciała reklama tego programu. Podjąłem spontaniczną decyzję, żeby się zgłosić. Okazało się, że zgłosiło się ponad 8,5 tysiąca osób. Do udziału zakwalifikowano 99 - opowiada Arkadiusz Kinder.
- Tuż przed samym Bożym Narodzeniem dowiedziałem się, że mnie przyjęli. Zacząłem więc oglądać zagraniczną wersję, ale w pewnym momencie uznałem, że to mi wystarczy, bo nie będę umiał spać po nocach - śmieje się pan Arkadiusz. - Polską edycją zobaczyłem całą. Co do przygotowań, to nie martwiłem się sprawnością fizyczną, bo o to dbam cały czas. Niektórzy pewnie pamiętają, jak jeszcze trzy lata temu ważyłem ponad 130 kg. Najpierw zacząłem morsować, potem doszła do tego sauna, wprowadziłem ruch i teraz jestem już bardzo aktywny - dodaje.
"99 - gra o wszystko". Wielogodzinne nagranie i kilka minut relacji
Konkurencje, które wykonują uczestnicy, są różne. Jedne wydają się być banalne, jak np. znalezienie swojego buta spośród innych. Część po prostu wymaga szczęścia.
- Tak było z zadaniem z jajkiem, gdzie każdy musiał wybrać jedno. Nie można go było dotknąć, zakręcić nim. Jedno jajko było ugotowane i kto na nie trafił, odpadał. Nie przepadałem też za konkurencjami z zasłoniętymi oczami. Miałem wtedy poczucie, że nie mam wpływu na to, co się dzieje - opowiada pan Arkadiusz.
Dodaje, że każdy odcinek nagrywany był jednego dnia. Prace na planie trwały od 7.30 do 21.00, to co widzowie widzą na ekranie, to godzinny program, jeszcze z przerwą na reklamy.
- Czasami nagranie jednej konkurencji trwało kilka godzin, a później podczas emisji jest to obrobione do dwóch minut. Potrafiliśmy jednego dnia robić 30 tys. kroków, nie wychodząc z hali. Ale przynajmniej człowiek odpoczął od telefonu - przyznaje Arkadiusz Kinder.
Już podczas pierwszych nagrań zawiązały się przyjaźnie.
- Poznałem wielu fajnych ludzi np. Kingę i Rafała z Sopotu. Od początku stawaliśmy obok siebie podczas nagrań, siedzieliśmy przy jednym stole. Byłem już u nich w odwiedzinach razem z rodziną, niebawem oni przyjadą do mnie - dodaje.
"99 - gra o wszystko". Śląska gwara zwróciła uwagę
Pan Arkadiusz już na nagraniach dowiedział się, że nie jest jedynym przedstawicielem powiatu strzeleckiego. Swoich sił w programie spróbowała również Iwona Kołodziej z Błotnicy Strzeleckiej, właścicielka studia fotografii Sclusive.
- Do programu zgłosiłam się ze znajomymi, to była spontaniczna decyzja i później o tym zapomniałam. Ale po jakimś czasie dostałam wiadomości, że dostałam się na casting, a następnie, że jestem jedną z 99 osób zakwalifikowanych do programu - mówi Iwona Kołodziej. - Program jest bardzo nieprzewidywalny, produkcja wiele razy nas zaskoczyła i jestem przekonana, że widzowie będą się dobrze bawić, oglądając nasze zmagania - zapewnia.
Pani Iwona dodaje, że po dwóch pierwszych odcinkach, kiedy z programu odpadło już ok. 20 osób, ekipa produkcyjna lepiej poznała uczestników i zwracała większą uwagę na poszczególne osoby.
- Cały czas mieliśmy włączone mikroporty, a ja mówiłam po śląsku. Kiedy operatorzy zorientowali się, że gołdom, często mnie nagrywali. Jestem też bardzo wrażliwa, do wielu rzeczy podchodzę z emocjami, ale mam do siebie dystans. Będą też momenty, kiedy płaczę, nawet nazywali mnie płaczką programu. Było mi po prostu smutno, kiedy odpadały osoby, z którymi się zaprzyjaźniłam - dodaje.
Zarówno pani Iwona, jak i pan Arkadiusz, nie żałują, że zgłosili się do programu i podkreślają, że była to niesamowita przygoda.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze